środa, 3 września 2014

Rozdział 27

*Laura*

Jutro wracamy w końcu do LA. Nareszcie. Nawet nie wiedziałam, że się tak stęsknię za moimi przyjaciółmi. Właśnie przyjaciółmi. Jak wrócę, muszę porozmawiać z Wiki. Zabolało, gdy uwierzyła mu. Szkoda, że nigdy jej o tym nie opowiedziałam. Sama nie wiem dlaczego? Może się za bardzo wstydziłam, tylko czego? Że mnie zdradził? To on powinien się wstydzić, a nie ja. Jestem głupia. Ugh...dobra koniec myślenia o Dominiku. To debil. Tak, po prostu debil. A propo debilów jest jeszcze niewyjaśniona kwestia z Rossem. Teraz jest dziwnie, jeszcze dziwniej niż było w NY. Nie wiem, może to przez to, że uratował mnie od tego kolesia, pewnie od gwałtu. Boże, gdyby nie on. Ale nie mogę. Ciągle widzę go stojącego nad Jake`em, już nieprzytomnym Jake`em, który leży w kałuży krwi. I ta mina Lyncha, nie wyrażająca żadnych właściwych emocji, tylko radość? Prawie zabił człowieka i czuje radość. Ale był pijany. I znowu to samo. Z jednej strony to, a z drugiej tamto. Koniec, muszę przestać myśleć. Chociaż na chwilkę, ale czy to możliwe? Nie sadzę. Dobra, weź się w garść. Jesteś w słonecznym Miami, czas pozwiedzać miasto skoro jutro wyjeżdżam. To dobry pomysł, tym bardziej, że mamy wolne. Tu na szczęście nie było tyle spotkań promocyjnych czy wywiadów. A jak jutro wrócę to takie prawdziwe wakacje. Chwila przerwy od kolejnego sezonu. Już nawet zapomniałam jak to jest nie chodzić do pracy, ale co ja się cieszę. Zaraz szkoła i to chyba jeszcze gorsze od pracy na planie. Ale praca i szkoła to dopiero będzie mieszanka wybuchowa. Jak ja dam radę? Cicho....mam wakacje, nie mogę sobie zawracać głowy pracą. Jestem chyba nienormalna, choć może ktoś nazwałby to pracoholizmem. Nieważne. Która to? 12, czyli mam jeszcze sporo czasu zanim wyjadę stąd. Wzięłam torebkę, a w niej najpotrzebniejsze rzeczy i wyszłam z pokoju, a następnie z naszego salonu w kierunku drzwi. Niestety, coś mnie zatrzymało. A raczej ktoś. Ross.
-Gdzie się wybierasz?- pyta jakby był moim ojcem. Serio? Bądź spokojna i odpowiedz normalnie.
-Idę pozwiedzać miasto?
-Mogę z Tobą? 
-Nie.- i wyszłam. Wyszłam, ale tylko za drzwi, a nie z hotelu. Poczułam wyrzuty sumienia. K*rde, on chce jakoś to naprawić, a ja wszystko psuję. W końcu przecież się przyjaźniliśmy. Chyba? Tak, to można nazwać przyjaźnią, która skończyła się niefortunnym wypadkiem w klubie. Ale czy wypadek może być fortunny? Odbija mi. Trzeba podjąć decyzję. Dobra, zabiorę go ze sobą. Może nie będzie tak źle.
-Ross?
-Laura? Jeszcze nie poszłaś?- a co nie widać?. 
-Nie i pomyślałam, że jak jeszcze chcesz to możemy przejść się razem?- a spróbuj teraz odmówić, to już się do Ciebie nie odezwę. 
-No, jasne.- i uśmiechnął się. Szeroko się uśmiechnął. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak dawno nie widziałam tego głupkowatego uśmiechu i chyba mi go brakowało. Oczywiście też odwzajemniłam uśmiech i ruszyliśmy na podbój miasta.

*Ross*

Dzisiejszy dzień był super, a raczej jeszcze jest, bo siedzimy na plaży. Może nie jest tu tak pięknie jak w LA, ale Miami też daję radę. A właśnie co do dzisiaj, to chyba ruszyliśmy do przodu. Cały dzień się śmialiśmy i w ogóle. Jak mi tego brakowało. Dobrze, że wypadł ten wyjazd.
-Dobra, mam dość siedzenia na piasku. Idziesz do wody?- spytałem Lau.
-Nie, ja się jeszcze poopalam, ale idź.- zaraz znalazłem się w wodzie. Była cieplutka. W sumie co się dziwić, jak tu są takie wysokie temperatury. Upał. To nie to co NY.
Właśnie sobie pływałem, ale nudno tak samemu, nie licząc oczywiście obcych ludzi obok, więc trzeba zaciągnąć tu Marano. Oj coś czuję, że się jej to nie spodoba. Trudno, będzie śmianie. Szybko wyszedłem z wody i pomału udałem się w stronę naszych ręczników. Na szczęście leżała na brzuchu i mnie nie widziała. Ale ja ją widziałem i muszę przyznać, wygląda nieziemsko w tym bikini. No nic. Trzeba się brać za mój plan. Stanąłem nad nią i złapałem za biodra. Chyba spała, bo gdy tylko jej dotknąłem mokrymi rękami to pisnęła.
-Ross!! Ty idioto puść mnie!- krzyczała, gdy przerzuciłem ją przez ramię i udałem się w stronę wody. Cały czas waliła rękami po moich plecach, jakby to coś miało zmienić. - Tylko nie wrzucaj mnie do wody. Proszę, proszę...- ja zacząłem się śmiać.
-Ale jesteś zmienna, dopiero co nazwałaś mnie idiotą, a teraz prosisz?
-Nie, Ty dalej jesteś idiotą, ale idiotą, który może mnie postawić spokojnie na ziemi.
-Za tego idiotę nie ma mowy!- krzyknąłem wesoły i jeszcze szybciej udałem się do wody.
-Nie! Proszę...- chwyciła mnie się tak mocno, ale musi być kara za idiotę. Zaraz znalazła się w wodzie. Zła i mokra, zaczęła mnie ochlapywać i gonić mnie. Ale jestem szybszy. Gdy znalazłem się na brzegu, zauważyłem, że nigdzie jej nie ma. Przecież dopiero była za mną. Nagle....

***
Łapcie rozdział, bo dawno nie było :D Nic się specjalnego nie dzieje, ale mam nadzieję, że niej jest źle. Być może za 2 dni pojawi się kolejny rozdział, ale niczego nie obiecuję ;) Trzymajcie się i komentujcie :) Po za tym jak pierwsze dni szkoły? :)

6 komentarzy:

Jeśli przeczytałeś, zostaw kilka słów po sobie. To wielka przyjemność, a przede wszystkim ogromna motywacja do pisania dalszych rozdziałów :)