niedziela, 16 listopada 2014

Epilog

Zakończenie jest nietypowe, bo trochę niezgodne z prawami przyrody czy coś ;) zważając na różne perspektywy, ale wpadłam na nie w trakcie opowiadania i mam nadzieję, że przymkniecie na to oko :D

*Ross*

...i budzę się. W samolocie. Cały mokry i spocony. Rozglądam się wkoło, a obok mnie śpi sobie całe R5. Nie wiem co się dzieje. Gdzie ja jestem, gdzie jest Laura. Budzę ze snu Delly.
-Gdzie my jesteśmy?- pytam się jej, a ona patrzy na mnie jak na wariata.
-Jak to? Przecież właśnie wracamy z trasy do LA, a ty będziesz kręcił ten serial w Disney Channel. Zapomniałeś? -nie wiem czy robi sobie ze mnie żarty, czy to się dzieje naprawdę.
-A co z Laurą, Vanessą, Seleną?- pytam.
-Z Laurą to ty chyba kręcisz ten serial, co? A reszty nie znam. Nie rób z siebie idioty większego niż jesteś i daj mi spać. Niedługo lądujemy.- powiedziała i po chwili przekręciła się na drugi bok, zostawiając mnie całkowicie zdezorientowanego. Czyli to wszystko co się zdarzyło, to był jakiś głupi sen? Nie wierzę. Naprawdę nie wierzę.
***

...kilka dni później....

*Narrator*

-Ross! Wstawaj, bo się spóźnisz!- krzyczał z dołu Riker.
-Jeszcze 5 minutek..-mówił zaspany Ross. Jednak Riker nie miał czasu, aż jego młodszy braciszek ruszy w końcu dupę, bo sam musiał już wychodzić, a przecież Delly kazała wyprawić Rossa do pracy. Tak, to właśnie od dzisiaj zaczynali kręcić serial, a przecież główny bohater musi być na czas. Gdy Ross sobie smacznie spał, do jego pokoju przyszedł wkurzony Riker i szybkim ruchem ściągnął kołdrę z śpiącego blondyna.
-Wstawaj! Za 30 minut zaczynasz, a ty sobie leżysz? Ja wychodzę, więc wstań w końcu.- wyszedł, trzaskając drzwiami, a Ross słysząc hałas niechętnie wygrzebał się z łóżka. Spojrzał na zegarek, który wskazywał 7:32, a przecież o 8 ma być na miejscu. Jak poparzony pobiegł do łazienki. Po krótkim prysznicu, już ubrany ruszył na dół, ale nikogo nie było. Nie miał czasu na śniadanie, więc chwycił jabłko i szybko wybiegł z domu. Niestety każdy zabrał samochód i był skazany na autobus. Kiedy znalazł się w końcu pod studiem zostało mu dosłownie 3 minuty, więc biegł ile sił w nogach. Niestety był tak przejęty, że nawet nie zauważył, że na kogoś wpadł. A tym kimś okazała się drobna brunetka.
-Przepraszam bardzo, a..ale się..śpies..śpieszę.- mówił nieskładnie, bo był cały zdyszany, jednocześnie pomagając wstać dziewczynie. Dopiero wtedy poznał, że to musi być ta Laura.
-Nic się nie stało. Też się śpieszę.- mówiąc to, strzepywała niewidzialny kurz z spódnicy.
-Laura?- spytał Ross i dopiero teraz dziewczyna spojrzała na niego. Też go poznała, bo to przecież poznała go na castingu i to z nim miała grać w serialu.
-Ty jesteś Ross?- zapytała, a on uśmiechnięty pokiwał głową. Dziewczyna również się uśmiechnęła, ale widząc lekki zwis kolegi pociągnęła go za rękę w kierunku ich planu, bo naprawdę byli już spóźnieni. Ross ciągnięty przez drobną brunetkę już nie mógł się doczekać co z tego wszystko wyniknie i jak skończy się ta historia, która miał nadzieję nie będzie kolejnym dziwnym snem. Czuł, że dostał drugą szansę i tym razem los nie spłata mu figla.

THE END
~*~

To koniec tej historii, a ja bardzo chciałabym wam podziękować, że tak dzielnie czytaliście moje wypociny :D Dziękuje szczególnie za liczne komentarze, za 20 obserwatorów i za ponad 13 000 wyświetleń :) Cieszę się, że komuś się spodobało, ale nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie liczyłam na taką hojność z waszej strony ;* Jeszcze raz dziękuje i mam nadzieję, że was nie zawiodłam :) 

Rozdział 38

Ostatni rozdział i muszę was za niego przeprosić. Jest straszny, ale już nie mam pomysłu, chęci, weny na tą historię. Muszę przyznać, że pod koniec zrobiła się z tego jedna, wielka telenowela, ale musicie mi wybaczyć. Niedługo pojawi się epilog, który jeszcze was zaskoczy, gdyż zakończenie nie będzie takie oczywiste ;)
***
 

*Laura*

Gdy w szpitalu załatwiliśmy wszystkie formalności, mogłam w końcu wrócić do domu. Byłam tam krótko, ale nie znoszę atmosfery jaka tam panuje. Po za tym cieszę się, że nic mi się nie stało poważnego i byłam na prawdę na siebie zła, że naraziłam resztę na taki stres. Przecież jeśli mój przyjaciel, by gdzieś zaginął, umarłabym, ze strachu. Ale wtedy nie myślałam trzeźwo. Wtedy chciałam być jak najdalej od niego. Jednak, gdy odwiedziła mnie reszta po cichu liczyłam, że będzie wśród nich. Tak bardzo chce zapomnieć o nim, o uczuciu jakim go darzę, ale im bardziej tego pragnę tym bardziej jest to trudne do wykonania. Wracaliśmy do domu dwoma autami i choć reszta żywo dyskutowała, ja nie brałam w tym udziału. Jestem jeszcze troszkę zmęczona, i pragnę już znaleźć się w domu, nawet żeby go zobaczyć. W szpitalu jeszcze sobie uświadomiłam, że mimo tego co zrobił jestem w stanie mu chyba wybaczyć, że jestem w stanie dać mu drugą szansę, bo nie mogę bez niego żyć. Tęsknie za nim, choć starałam się wypierać to uczucie, teraz jest tylko mocniejsze. Sama nie wiem kiedy, ale znajduje,my się już pod domem. Ruszam szybko i wołam jego imię, bo chcę z nim w końcu szczerze porozmawiać. Te tygodnie kłótni, unikania się były dziecinne i bezsensowne. Niestety nikt mi nie odpowiada. Gdy po chwili w domu znajduje się reszta, pytam:
-Gdzie jest Ross?- każdy ogląda się, ale wzruszają ramionami. Idę do jego pokoju, ale nie zastaje go tam. Zaglądam do innych sypialni, ale tam też jest pustka. Schodzę na dół i nagle słyszę wołanie Delly z kuchni. Z resztą szybko się tam udajemy i ten widok mnie przeraża. Dellu jest cała zapłakana, a w drżących dłoniach trzyma kartkę papieru. 
-To od...Ro..Rossa...- mówi płacząc.- On..on..chce się zab..zabić...- powiedziała resztkami sił, dalej już nie powstrzymując łez. Nagle zakręciło mi się w głowie, a serce jakby na ułamek sekundy przestało bić. Jednak szybko sięgnęłam po kartkę, bo nie mogłam w to uwierzyć. Mój Ross chce się zabić.
"Kochani,
Przepraszam Was, ale gdy dowiedziałem się, że Laury już nie ma z nami, moje życie straciło jakikolwiek sens. Nie chcę bez niej żyć, nie mogę bez niej żyć, nie potrafię...Nie szukajcie mnie, idę się z nią pożegnać ostatni raz, tam gdzie my spotkaliśmy się na naszej pierwszej randce. Przepraszam, kocham was
Ross"
Czytając to moje serce rozpadło się na kawałki, a z oczu popłynął potok łez. On chce się zabić, bo nie ma mnie, ale ja jestem. 
-Laura, proszę znajdź go.- mówi Rocky, który pociesza płaczącą Rydel. Wiem, że muszę go znaleźć, ale czy zdążę.
***

Jestem tu, właśnie tu, gdzie odbyła się nasza pierwsza randka. Na tym pięknym wzgórzu, skąd widać całą panoramę miasta. Dopiero teraz zauważyłam, że niżej przejeżdża tędy pociąg, bo zauważyłam tory, ale nigdzie nie widzę jego. Czyżbym się spóźniła? Jeśli tak, to nigdy sobie tego nie wybaczę. Chodzę po okolicy, przedzierając się czasem przez jakieś drzewa i wołam go, krzyczę jego imię, ale odpowiada mi tylko echo. Gdzie jesteś? Proszę Boże, powiedz że się nie spóźniłam, powiedz mi to. Wtem słyszę dźwięk ,jaki wydaje lokomotywa. Pociąg jedzie, a ja go dalej nigdzie nie widzę. Biegnę przed siebie, moje serce wali teraz jak szalone i nagle dostrzegam w oddali tą farbowaną blond czuprynę. Krzyczę, zdzierając całe gardło i biegnę ile sił w nogach, ale dalej mnie nie słyszy. Pociąg jest coraz bliżej, a ja chyba zaraz umrę.

*Ross*

Nadszedł mój koniec. Po tym co jej zrobiłem tylko na to zasługuję. Ale nawet w takiej chwili wyobraźnia plata mi figle, bo słyszę jej głos, który mnie woła. Przecież to niemożliwe, widziałem, że nie żyję. A zaraz ja dołączę do niej. Wtem zobaczyłem zbliżającą się lokomotywę i......

sobota, 15 listopada 2014

Rozdział 37

*Narrator*

Następny dzień okazał się jeszcze trudniejszy od poprzedniego. Dalej nie było wieści od policji o Laurze. Mijały cenne godziny, a nadzieja było coraz kruchsza. Wszyscy byli na tyle przejęci, że czekali na jakieś informacje do rana, więc nawet nikt sobie nie zaprzątał głowy czymś takim jak mycie czy jedzenie. Przespali się zaledwie kilka godzin w salonie. Rano wstała pierwsza Delly, sięgając jednoczenie po telefon. Niestety nie czekało żadne nie odebrane połączenie. Ruszyła do kuchni w celu zrobienia sobie kawy, ale po chwili zajęła się także śniadaniem dla reszty. Przecież potrzebują teraz siły. Szybko się uwinęła i gdy zanosiła talerze pełne kanapek do salony, reszta powoli się budziła. Włączyli wiadomości w telewizji, ale liczyli że nie pokażą tam Laury, bo znaczyło by to, że stało się coś poważnego. Niechętnie wzięli się za jedzenie i to nie dlatego, że kanapki Delly były nie dobre. Wręcz przeciwnie. Jednak każdy miał ściśnięty żołądek, myśląc o Laurze, która spędziła gdzieś samotnie noc. Najbardziej przeżywał to Ross, mimo że nie było po nim aż tak tego widać. Wiedział, ze jeśli coś się jej stanie to będzie to jego wina i ze siebie nigdy tego nie wybaczy. Coraz bardziej sobie uświadamiał, że Laura to jego całe życie i jeśli coś jej się stanie poważnego, to Ross sam się targnie na swoje życie. Po śniadaniu wszyscy siedzieli i tępo wpatrywali się w telewizor. Czuli się bezradni, bo już nie mieli pomysłu, gdzie można szukać brunetki. Nagle zadzwonił telefon. Odebrała go Vanessa, a cała reszta wstrzymała oddech.
-Dzień Dobry. Dzwonie z policji. Czy mogę rozmawiać z kimś z rodziny panny Laury Marano?
-Tak, jestem Vanessa Marano. Jestem starszą siostrą. Czy Laura się znalazła?
-Tak, ale znajduję się w szpitalu. Straciła przytomność, na szczęście dzisiaj rano znalazł ją jeden z rybaków. Zaraz podam adres szpitala i będzie mogła pani odwiedzić siostrę.
-A jak się czuję?
-Musi pani zapytać lekarzy.
-Dobrze, dziękuje.- gdy tylko się rozłączyła, reszta z niecierpliwością oczekiwała jakiś wiadomości. Po chwili usłyszeli.
-Znalazła się. Jest w szpitalu.- powiedziała, a cala reszta rzuciła się w kierunku garażu. Chcieli być już najbliżej Laury i zobaczyć jak się czuje. Gdy Nessa miała zamykać drzwi, zobaczyła idącego Rossa.
-Ty nie jedziesz.- powiedziała zła. Ciągle nie mogła mu wybaczyć tego co się stało.
-Jadę. Nie masz prawa mi rozkazywać.- powiedziała równie wściekły Ross, który mimo zmęczenia nagle odzyskał energię. Przecież własnie cały jego świat się odnalazł.
-Nie! Nie rozumiesz, że to przez ciebie się ram znalazła. Ona nie chcę cię widzieć. I jeśli naprawdę coś do niej czujesz to to uszanuj.- powiedziała jak lwica broniąca swoje stado. Wiedziała że sprawia ból Rossowi, ale bała się o swoją siostrzyczkę i to teraz było najważniejsze. Ross chciał coś odpowiedzieć, ale ona ruszyła w kierunku samochodu, który zaraz odjechał. Reszta nawet nie zauważyła nieobecności blondyna, bo wszyscy myśleli teraz tylko o niej, o Laurze.


*Ross*

Vanessa ma rację,  ale ja muszę zobaczyć. Chociaż na chwilę, na moment. Muszę zobaczyć czy nic jej nie jest. Po prostu muszę. Niestety nie znałem adresu szpitala, a oni już odjechali. Jednak teraz, gdy jestem tak blisko nie poddam się. Szybko ruszyłem do auta mojego i Rikera, które zostało i pojechałem w kierunku najbliższego szpitala. Pielęgniarka na początku nie chciała nic mi powiedzieć, ale gdy ją przekonałem, że to sprawa życia i śmierci, podała mi jakieś informacje. Niestety w tym szpitalu nie było żadnej Laury, więc ruszyłem dalej. Muszę ją znaleźć, po prostu muszę.


*Vanessa*

Szpital, w którym leżała Laura znajdował się bliżej centrum co utrudniało szybki dojazd przez korki. Po godzinnej jeździe w końcu dotarliśmy. Gdy tylko Delly zaparkowała ruszyłam w kierunku drzwi, nie zważając na to że potrąciłam kilku ludzie. Teraz liczyła się ona. Po dotarciu do recepcji i dowiedzeniu się na którym piętrze leży, udałam się szybko do windy i zaraz byłam na 3 piętrze, gdzie właśnie leżała Laura. Spotkałam po drodze lekarza, który jak się okazało jest lekarzem mojej małej siostrzyczki i powiedział, że już jest wszystko dobrze. Było minimalne zagrożenie, bo Laura była w kiepskim stanie, gdy ją przywieziono, ale po uzupełnieniu płynów i zjedzeniu porządnego obiadu czuję się już dobrze. Po za tym dowiedziałam się, że już wyjdzie dzisiaj. Gdy resztka przyjaciół mnie dogoniła razem weszliśmy do sali, gdzie na łóżku siedziała uśmiechnięta Laura. Zaraz ją uścisnęłam, co powtórzyła reszta.
-Jak my się o ciebie baliśmy.- powiedziała Delly.
-Wiem ,przepraszam was, ale po prostu nie mogłam inaczej.
-Dobrze, nic się nie stało. Ważne, ze teraz jest wszystko ok. A lekarz powiedział ,że wyjdziesz jeszcze dzisiaj.- uśmiechnęła się na moje słowa, tak jak i cała reszta. Siedzieliśmy teraz wspólnie i czekaliśmy na lekarza. Lau czuła się dobrze i wyglądała o wiele lepiej, ale zauważyłam, że posmutniała lekko jak Ross nie przyszedł z nami.

*Ross*

Nie wiem który to szpital już z kolei odwiedzam, ale mam nadzieję, że tu ją w końcu znajdę. Zaparkowałem na parkingu i poznałem auto Delly i Vanessy. Muszą być tu. Z nadzieją ruszyłem do recepcji, zapytać na którym jest piętrze.
-Pani Laura Ma....- nie usłyszałem do końca nazwiska, bo przerwał nam dźwięk potłuczonych szklanek. Byłem jednak pewny, że to moja Laura, jeśli jest tu reszta. - Piętro 2.- gdy tylko dowiedziałem się gdzie leży, popędziłem na schody, bo winda była zajęta. Spotkałem jakiegoś lekarza.
-Przepraszam., jestem chłopakiem Laury, mógłbym do niej zajrzeć.
-Przykro mi, ale pani Laura nie żyje.- Nagle przestałem oddychać, świat się zatrzymał a ja miałem ochotę kogoś zabić. Nie wierzę, nie wierzę, że nie żyje. To nie może być prawda. Po chwili z sali wyjechało łóżko z osobą przykrytą białą płachtą, spod której było widać tylko ciemne brązowe włosy, z jaśniejszymi końcówkami. Wiedziałem, że to ona. Wiedziałem, że własnie ją straciłem i że nie mam już po co żyć.


***
Robi się z tego już taka telenowela, że dziwię się, że jeszcze to czytacie.
 Wielkimi krokami zbliżamy się do końca :)

Dodatek: Początek końca

Dodaję ten dodatek, który może trochę rozjaśni sytuację i w pewnym stopniu usprawiedliwi Rossa i Wiktorię. Przez nieuwagę i edytowanie kilka razy rozdziałów, wycięłam ten fragment, który może jest jednym z ważniejszych w tej historii, wybaczcie :D. Tutaj mamy przedstawiony ten dzień ( czyli kiedy doszło do zdrady ) w postaci retrospekcji. Zatem zapraszam do czytania i liczę na wasze opinię ;)
***

Początek końca

Dzień, który nigdy nie powinien nadejść.


*Wiktoria*

Spacerowałam sama po plaży, bo niestety Dominik dzisiaj był zajęty. Naprawdę go kocham, ale nigdy bym nie pomyślała, że to właśnie przez chłopaka moja przyjaźń z Laurą będzie zagrożona. Liczę, że się jeszcze pogodzimy, ale ona obraziła kogoś, kogo naprawdę kocham. I wierzę, że to odwzajemnione uczucie. Wiem, że kiedyś chodzili ze sobą i nie skończyło się to najlepiej. Sama do końca nie wiem, czy dobrze robię ufając Dominikowi, ale po co miałby mnie okłamywać. Laura może być przecież po prostu zazdrosna, w końcu to jej były. Ale nie mogę tego przeboleć, że już tak długo się nie odzywamy do siebie. Oczywiście zdarzały się nam kłótnie, ale ta trwa już naprawdę długo i zaczynam się coraz bardziej obawiać co dalej. Jednego jestem pewna, nie chce stracić mojej najlepszej przyjaciółki. Moje rozmyślenia przerwały krzyki dobiegające z pobliskiego molo. Na plaży nie było dużo ludzi, więc nikt za bardzo nie zwracał uwagi na kłócącą się dwójkę. Jednak moja ciekawość była silniejsza. Podeszłam tam, ale starałam się być niezauważona. W końcu na dobrą sprawę, nie powinni mnie interesować obcy. Po chwili coraz bardziej zaczęłam się obawiać, gdyż głosy stawały się znajome. W końcu dotarłam na tyle blisko, żeby móc się lepiej przyjrzeć, ale na tyle daleko, że nie zwracałam ich uwagi. I właśnie w tym momencie poznałam te osoby. Była to właśnie Laura z ...moim Dominikiem. Mimo zaufania do nich, bałam się tego co się może stać. Widziałam, że się trochę kłócą, ale dalej nie rozumiałam celu ich spotkania. Mam nadzieję, że nie knują nic przeciwko mnie. Rozmowa stawała się coraz bardziej żywa, a głosy były coraz bardziej wyraźne. Nie słyszałam dokładnie rozmowy, ale to co doleciało do moich uszu wystarczyło:
-Masz z nią zerwać!
-Zazdrosna?
-Pff...co? Nie! Po prostu trzymaj się od niej z dala....-i w tym momencie Dominik ją pocałował. Nie wiem co to było, ale moje serce rozpadło się na kawałeczki. Byłam załamana. Chłopak, którego kocham pocałował moją przyjaciółkę, ale czy jeszcze mogę nazwać ją przyjaciółką? Biegłam do domu przybita, zraniona i cała zapłakana. Na miejscu okazało się, że nie ma nikogo, a ja szybko ruszyłam do barku. To co przed chwilą zobaczyłam było najgorszą rzeczą w moim życiu.

*Laura*


....w tym samym czasie...

-Masz z nią zerwać!
-Zazdrosna?
-Pff...co? Nie! Po prostu trzymaj się od niej z dala...-nie skończyłam, bo ten skurczybyk mnie pocałował. Oczywiście od razu go odepchnęłam i jeszcze uderzyłam w policzek.
-Co to miało być? -spytałam wkurzona, a on uśmiechnął się bezczelnie trzymając za obolałą część twarzy.
-Lubię jak jesteś wkurzona. -przewróciłam oczami i kontynuowałam to co zaczęłam.
-Masz zerwać z Wiktorią, bo oboje wiemy, że nic do niej nie czujesz. Lepiej od razu powiedz, po co wróciłeś.
-Przecież Wiki to miłość mojego życia. -mówił to z takim sarkazmem, że dałoby się go wyczuć na kilometr. Spojrzałam na niego wymownie. -Oj dobrze, dobrze. Ale muszę przyznać, że przed tobą się nic nie ukryje. -nie wiem czy mam być z tego powodu dumna, czy raczej się martwić. -Zatem jak dobrze wiesz, wyjechałem do Miami.  Tam miałem dostać angaż w filmie. Niestety nic z tego nie wyszło, a ty jako aspirująca aktorka mogłabyś mi pomóc. To jak? -nie wierzę, jak można być aż tak zakłamanym człowiekiem. Czyli wraca tu, udaje skruszonego najpierw przede mną, żebym do niego wróciła. Potem zaleca się do mojej przyjaciółki, dając jej nadzieję, a to wszystko po to, żeby stać się sławnym. Ludzie są tacy dwulicowi i próżni. Wiara w nich coraz bardziej we mnie umiera.
-Niby jak miałabym ci pomóc.
-Poleciłabyś mnie tam kilku osobom u ciebie na planie czy jak będziesz mieć jakieś spotkanie. Albo może odbywa się gdzieś jakiś casting czy coś? -przymrużyłam oczy, analizując to co powiedział. Wizja zniknięcia Dominika z mojego życia brzmi obiecująco, a nie musiałabym robić zbyt wiele. Podałam rękę w jego stronę, a gdy już ją miał uścisnąć, szybko cofnęłam mówiąc:
-Ale zakończysz ten bezsensowny związek z Wiki delikatnie i znikniesz raz na zawsze z mojego życia?
-Obiecuję. -uśmiechnął się, ale na mnie nie robi już to wrażenia. Podałam mu rękę.
-Zgoda. -po chwili rozeszliśmy się każdy w swoją stronę. Może ktoś uzna mnie za złą przyjaciółkę, ale ja wiedziałam, że Dominik coś knuję. Nie chciałam, żeby bardziej skrzywdził Wiki. Mimo, że teraz nie jesteśmy w najlepszych stosunkach to dalej się o nią martwię. Z plaży udałam się na przystanek autobusowy, skąd pojechałam do rodziców. Właśnie wrócili do domu od chorej babci. Ostatnio coraz częściej się coś dzieje, ale mama nie chce nic konkretnego powiedzieć na temat jej zdrowia. Rozumiem, że nie chce mnie martwić, ale przecież nie jestem już małą dziewczynką. Kiedy ona to pojmie?

*Narrator*

Tymczasem Wiki tak naprawdę nie rozumiała intencji Laury, nie wiedziała też dlaczego Dominik jej to zrobił. Przecież byli świetną parą. Była bardzo załamana i roztrzęsiona, potrzebowała się komuś wygadać. Nigdy nie lubiła trzymać problemów tylko dla siebie. Chwiejnym krokiem udała się do posiadłości Lynchów i Marano, gdzie zastała Rossa przygotowującego się na imprezę. Wiki zapłakana opowiedziała mu, że widziała Laurę z Dominikiem, że przez jego dziewczynę ona teraz straciła chłopaka. Ross nie mógł w to uwierzyć, a widząc w jakim stanie jest dziewczyna postanowił z nią zostać. Wiki wypłakiwała się na jego rękawie, popijając kolejną butelkę alkoholu, a po chwili dołączył do niej blondyn. Rozmowa między nimi stawała się coraz bardziej lekka, przyjemna. Pod wpływem naprawdę dużej ilości alkoholu oni stawali się pewniejsi w ruchach, śmielsi, a Ross na wiadomość, że Laura całowała się z byłym tylko głupio się śmiał myląc wyobraźnię z otaczającą go rzeczywistością. Wiki wypiła więcej, ale zważając, że oboje mieli słabe głowy ledwo się trzymali. Nawet sami nie wiedzieli, że zaczęli się do siebie zbliżać i całować. Namiętnie całować, choć przez alkohol tak naprawdę myśleli, że robią to z własną połówką. Jak bardzo się mylili.

*Laura*

Wracałam właśnie do domu od rodziców, którzy przyjechali od babci. Poczuła się lepiej i mam nadzieję, że tak zostanie. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby zmarła. Tak bardzo ją kocham. Byłam już pod domem i zdziwiło mnie światło wydobywające się z jednego z okien, a dokładniej z salonu. Wszyscy mieli dzisiaj iść na imprezę, a ja miałam zostać z rodzicami. Wróciłam, ale sama nie wiem czy dobrze. A jeśli to włamywacz? Choć włamywacz raczej nie zapalał by światła, ale z drugiej strony, tyle mieszka tu osób, więc sąsiadów raczej nie zdziwiłby ten widok. Niestety, z natury jestem ciekawą osobą, więc musiałam to sprawdzić. Po cichu doszłam do drzwi głównych i nacisnęłam klamkę. Otwarta, dziwne? Wślizgnęłam się po cichu do środka i w tamtej chwili pragnęłam, żeby to był głupi włamywacz. Moje serce w jednej chwili rozpadło się na milion kawałeczków, co ja mówię, ono przestało bić. Do moich oczu napłynęły łzy, stałam jak wryta, ale nikt mnie nie zauważył. Sama nie wiem dlaczego to zrobiłam, ale szybko stamtąd się zmyłam. Nie chciałam być zauważona, modliłam się, żeby to był głupi sen, koszmar. W tym momencie lunął deszcz, oberwanie chmury, a ja biegłam jak najdalej, do przodu, byle przed siebie, byle daleko od niego, od nich. Ciągle biegłam do przodu, nie czując zimna, zmęczenia. Chce umrzeć, zasnąć i nigdy się nie obudzić, ja nie chcę już żyć, po tym co się stało, a mianowicie....zobaczyłam go z nią. Ludzi, za których wskoczyłabym w ogień, którym najbardziej ufałam i których najbardziej kochałam. W jednej chwili straciłam wszystko, miłość i przyjaźń, bo on i ona właśnie... . Właśnie mnie stracili.

*Wiktoria*

Obudziłam się rano z ogromnym bólem głowy. Światło okropnie raziło, więc dopiero po chwili oczy się do niego przyzwyczaiły. Pomału zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu, w którym obecnie jestem, a dokładniej u Laury. Tylko co ja tu robię? W dodatku na kanapie? Naga?! Z Rossem?!!! Jak tylko zobaczyłam, że obok leży blondyn, spadłam z tej małej kanapy na ziemie. Hałas nie był potężny, bo Ross nawet się nie obrócił. Kompletnie nic nie pamiętam co się stało. Dlaczego ja tu jestem, z nim. Boże, co ja zrobiłam. Rozejrzałam się po pokoju, a w koło leżało kilkanaście! powtarzam, kilkanaście pustych butelek. Nie wierzę, że to zrobiłam. Nie wierzę, że zrobiłam to mojej Laurze. A właśnie, gdzie ona jest? W tym momencie szybko zebrałam swoje ciuchy, ubrana posprzątałam butelki i po cichu udałam się na górę. Była dopiero 5:50, a u Laury w pokoju zastałam tylko pościelone łóżko. Może jej nie było w nocy. Nie wiem, ale po chwili stamtąd uciekłam z ogromnymi wyrzutami sumienia, płakałam jak opętana. Właśnie wyrządziłam największą krzywdę mojej najlepszej przyjaciółce. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Mam ochotę się teraz tylko zabić....Boże, dlaczego?
~*~

piątek, 14 listopada 2014

Rozdział 36

*Ross*

Mimo, że Wiki nie mieszkała daleko od nas, biegłem ile sił, bo musiałem dowiedzieć się czy to prawda. Czy ja naprawdę zdradziłem moją Lau i to jeszcze z jej najlepszą przyjaciółką. Nie wierzę w to. To musi być jakiś chory żart. Gdy znalazłem się pod jej drzwiami, nawet nie pofatygowałem się, żeby użyć dzwonka tyle waliłem pięśćmi w drzwi. Po kilku minutach, które jak dla mnie trwały wieczność ktoś w końcu otworzył. Po drugiej stronie zobaczyłem mamę Wiki, która z początku wściekła, gdy tylko mnie ujrzała od razu jej mina złagodniała. Musiałem wyglądać strasznie.
-Matko Ross, co się stało?- spytała troskliwie, jednocześnie wpuszczając mnie do środka.
-Jest Wiktoria? Mam bardzo ważną sprawę.
-Oczywiście, jest u siebie. Ale może napiłbyś się czegoś, albo przygotuję ci coś do jedzenia?
-Nie, dziękuje. -wysiliłem się na uśmiech i szybko po schodach pobiegłem w stronę pokoju Wiktorii. Wparowałem tam na ch*ma, ale w tym momencie było to mało ważne. Nie zauważyłem jej od razu, więc zacząłem rozglądać się po pokoju. Po chwili dostrzegłem mała i drobną dziewczynę, która siedziała w kącie i płakała cicho. Podszedłem do niej wolno, chyba mnie nawet nie zauważyła.
-Wiki, Wiki...- powiedziałem cicho jej imię, ale to nic nie pomogło, więc dotknąłem lekko jej ramienia. Dopiero teraz podniosła głowę, a ja zauważyłem, że miała słuchawki w uszach.
-Ross?- spytała zszokowana widząc mnie, jakby co najmniej był duchem. Chyba naprawdę wyglądam strasznie, ale to wszystko tak szybko się dzieje.
-Powiedz mi czy to prawda?- spytałem spokojnie, jak na targające mną emocje, jednocześnie siadając obok niej. Z początku nie wiedziała o co mi chodzi, ale po chwili kiwnęła głową oznajmiając, że tak. Przekląłem cicho pod nosem, a Wiki tylko wybuchła głośniejszym płaczem. Przytuliłem ją, bo widzę że to nie jest łatwa sytuacja dla nikogo. Nie rozumiem jednej rzeczy, dlaczego ja nic o tym nie pamiętam. -Ale jak to możliwe? Znaczy czemu ja dowiaduję się dopiero od niej?- spytałem dziewczynę, która starła łzy i popatrzyła na mnie zaciekawiona.
-Naprawdę nic nie pamiętasz?- spytała, a ja kiwnąłem głową na tak. Zaczęła mi opowiadać co się wtedy wydarzyło, ale sama ledwo co pamiętała. Nie wierzę, że to wszystko przez alkohol, mimo że mam słabą głowę to nie wierzę, że w tak ważnej sprawie mogłem o wszystkim zapomnieć. Nie wierzę, że skrzywdziłem osobę na której mi tak bardzo zależy. Pożegnałem się z Wiki, z jej mamą i udałem się w poszukiwaniu Laury. Wiem, że moje szanse na przebaczenie są marne, ale muszę spróbować. 

*Narrator*

Mijały cenne sekundy, minuty, godziny, a Laury jak nie było tak nie ma. Ślad po niej zaginął odkąd wybiegła z domu. Vanessa dzwoniła do jej przyjaciół, szczególnie do Seleny, ale ta nie miała pojęcia gdzie może być brunetka. Ross też wrócił po kilku godzinach przeszukiwania okolicy, zaraz za nim pojawiła się Delly z Rocky'm i Ellem. Riker ze swoją dziewczyną zostali w domu, gdyby tylko młodsza Marano postanowiła wrócić. Każdy siedział jak na szpilkach bojąc się o los dziewczyny, która mogła zrobić sobie krzywdę. Ross był na siebie wściekły, bo wiedział, że to wszystko jego wina. Reszta też była na niego wściekła, ale w tej sytuacji było ważniejsze, żeby Lau znalazła się cała i zdrowa.
-Dzwonię na policję!- krzyknęła Nessa, która bardzo bała się o młodszą siostrę. Miała wyrzuty sumienia, bo przez ten cały czas jej stosunki z siostrą się pogorszyły. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby teraz coś jej się stało.
-Dobry pomysł.- powiedziała Delly, przytulająca się do Ratliffa. Także bała się o Lau, ale kto by się nie bał. Była zła na Rossa i nie mogła pojąć jak jej młodszy braciszek mógł coś takiego zrobić. Myślała, że się naprawdę zmienił, ale teraz miała coraz większe wątpliwości. Po chwili w domu rozniósł się dźwięk dzwonka do drzwi, więc każdy jak oparzony ruszył, aby otworzyć. Liczyli po cichu, że to Laura, ale ich zapał opadł, gdy za drzwiami stała Selena. 
-Dalej nic?- spytała jednocześnie zdejmując kurtkę, bo o ile dni były ciepłe, to teraz robiło się naprawdę zimno.
-Niestety.- powiedziała zapłakana Nessa, a Riker starał się ją uspokoić. 
***

Tymczasem Laura dalej siedziała w swojej kryjówce, czyli na plaży pomiędzy skałami. Znajdywało się tam coś w rodzaju jaskini, więc miała się gdzie schować. Patrzyła jednak na morze, na spokojne fale. Była lekko ubrana, ale przez te wszystkie wydarzenia nie odczuwała zimna, głodu, zmęczenia. Siedziała i patrzyła, już nawet nie płakała. bo przez ostatnie dni napłakała się zbyt wiele. I to jeszcze przez niego. Teraz tylko patrzyła w przestrzeń. Nie chciała zaprzątać sobie mózgu myślami, które głównie sprowadzały się do niego. Wiedziała, że jednocześnie rani niewinną resztę, ale musiała od tego wszystkiego odpocząć. Niestety przez te wszystkie ostatnie wydarzenia była słaba, odwodniona i po chwili straciła przytomność. Czy ktoś odnajdzie Laurę, zanim będzie za późno?
~*~

czwartek, 13 listopada 2014

Rozdział 35

*Laura*

Obecnie nocuję u Seleny. Po ostatnim wydarzeniu, nie mam ochoty na niego patrzeć. Zniszczył już wszystko co było. Nie powiedziałam reszcie co się stało, bo to sprawa między nami, ale gdy Nessa mnie odwiedziła, sama zobaczyła. Ślad się jeszcze utrzymał, a nawet makijaż nie pomógł. Był tu też jeszcze Ross kilka razy, z kwiatami czy czekoladkami, ale ja go nawet nie wpuściłam do środka. Nie wiem na co on liczy. Jednak w tym momencie najbardziej mam żal do samej siebie, bo chyba coś czuję do tego idioty. Po tym wszystkim co się stało. Niestety jutro już muszę wracać do siebie, bo o ile Selena pozwoliła by mi u niej pomieszkiwać do powrotu rodziców, ja nie mogę jej aż tak wykorzystywać.
***

Zbieram ostatnie swoje rzeczy i jestem prawie gotowa, żeby wrócić do piekła. Oczywiście najchętniej nigdy nie postawiłabym tam mojej nogi, ale nie mam wyjścia.
-Lau, naprawdę możesz tu jeszcze zostać. Ja cię nie wyganiam, moja mama cię też przecież polubiła.
-Wiem, Sel. Ale muszę wrócić.- powiedziałam i uścisnęłam ją mocno. -Zobaczymy się jutro w szkole.- powiedziałam i uśmiechnęłam się szeroko.
-Ok, ale jak znowu ci coś zrobi, to mu nogi z dupy powyrywam.-powiedziała Selena, a ja się głośno zaśmiałam. Nawet w takiej sytuacji potrafi sprawić, że się uśmiecham.
-Wiesz, że cię kocham.- powiedziałam.
-Wiem, wiem. Kto by nie kochał.- uśmiechnęła się cwaniacko, za co oberwała lekko ode mnie w ramię, a po chwili dalej się głośno śmiałyśmy. Jeszcze raz się do niej mocno przytuliłam, a po chwili usłyszałam klakson samochodu Nessy. Pożegnałam się jeszcze z mamą przyjaciółki i opuściłam ich dom. Wrzuciłam plecak z ciuchami na tylne siedzenie i szybko zajęłam miejsce pasażera. Wracałyśmy słuchając jedynie muzyki lecącej z radia, ale nikomu nie przeszkadzała ta cisza. Gorsze piekło czekało na mnie w domu.
***

-Otwierajcie te drzwi!- krzyczałam z całych sił. Właśnie byłam w pokoju z Rossem. Sama, bo gdy tylko wróciłam i chciałam udać się do siebie, reszta miała inne plany. Waliłam i kopałam te drzwi, bo prawda jest taka, że bałam się go. Nagle na moim ramieniu poczułam dłoń, więc szybko odskoczyłam od drzwi. Mój oddech był płytki i przyśpieszony. Zbliżał się do mnie, a ja robiłam kroki w tył. Niestety musiałam napotkać ścianę. Zsunęłam się na podłogę, i schowałam twarz w dłonie. Zaczęłam płakać i trząść się. Czułam , że usiadł obok mnie, ale nie byłam w stanie popatrzeć w jego stronę. Po chwili usłyszałam głośne westchnięcie.
-Proszę, porozmawiajmy.- powiedział, a ja dalej milczałam, jednocześnie połykając gorzkie łzy. Nie wiem o czym mamy rozmawiać, nie chce z nim rozmawiać. On stał się nie obliczalny, a ja zaczynam się coraz bardziej go bać. Najpierw pobił Jake, teraz uderzył mnie. Ja już sama nie wiem czy mogłabym być z kimś takim. -Lau?- zapytał, jednocześnie łapiąc mnie za kolano. Wzdrygnęłam się i gwałtownie odsunęłam.
-Nie dotykaj mnie.- syknęłam w jego stronę.
-Proszę.
-Dobra, porozmawiajmy. Słucham.- powiedziałam głośno, jednocześnie nabierając pewności siebie. Mój strach troszeczkę zmalał, widząc jaki jest smutny.
-Co słucham?
-No słucham. W końcu może się przyznasz.
-Do czego?- spytał robiąc jednocześnie ze mnie idiotkę. Rozumiem jedno, nie chciał wyjść przy rodzinie na dupka, ale teraz gdy jesteśmy sami, nawet teraz będzie mi kłamał w żywe oczy.
-Czyli to co zrobiłeś, to dla ciebie nic? -gdy go spytałam, ten wstał i podszedł do mnie. Chwycił mnie za dłoń, a ja nie mogłam się wyrwać. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
-Co ja takiego zrobiłem?!- spytał krzycząc, a ja widząc, że nic nie wskóram krzyknęłam mu prosto w twarz.
-Zdradziłeś mnie! Zdradziłeś mnie z Wiktorią!- krzyknęłam jednocześnie wściekła, przestraszona, zapłakana. W tym samym momencie drzwi się otworzyły, a za nimi stała reszta. Zszokowana, tak jak sam główny winowajca. Poluźnił uścisk, a ja korzystając z nieuwagi innych wybiegłam z pokoju, wybiegłam z domu i biegłam na miejsce, które znalazłam podczas tego feralnego dnia. Potrzebowałam samotności w tym momencie, a tylko tam mogłam ją znaleźć.

*Ross*

Po tym co się dowiedziałem, stałem w miejscu i się nie ruszałem. Nie docierały do mnie słowa, które przed chwilą usłyszałem. "Zdradziłeś mnie! Zdradziłeś mnie z Wiktorią!". Przecież to nie jest prawda, to nie może być prawda. Ta sytuacja nigdy nie miała miejsca, nic nie pamiętam. Nie mógłbym zrobić tego mojej Laurze, nie mógłbym. Nagle poczułem uderzenie w głowę. Odwróciłem się i zobaczyłem wściekłą Vanessę, trzymaną przez Rikera i czerwoną ze złości Delly, przetrzymywaną przez Rocky'ego i Ella.
-Jak mogłeś! Jak mogłeś jej to zrobić?!- krzyczały Vanessa i Delly. Reszta też wyglądała jakby chciała mnie zabić, rozumiem to, ale ja nic nie zrobiłem. Chyba. Jedyne co w tym momencie wydawało mi się słuszne  to udanie się do drugiej oskarżonej.
~*~

Rozdział 34

*Laura*

Mijały dni, a w naszym domu powili wymierało życie jakkolwiek tragicznie to brzmi. Atmosfera była pogrzebowa, a wszystko to moja wina i Rossa. Wiem, że każdy chciał by żebyśmy się pogodzili i było tak jak dawniej i ja też może bym tak chciała, ale nie mogę tak po prostu o tym wszystkim zapomnieć. Wszystkie okoliczności są przeciwko mnie. Siedzę głównie w domu, zamknięta w czterech ścianach pokoju, bo boję się go spotkać. Boję się z nim zostać sam na sam, tak jak to miało miejsce ostatnio. Nie chcę okazywać słabości, ale to już mnie przerasta. Wychodzę jedynie do szkoły, gdzie widuję się z Seleną. Ale dzisiaj będzie inaczej. Wychodzę, w końcu wychodzę się rozerwać. Może to dziwne, ale już nie mogę. Chcę choć zapomnieć na chwilkę i spędzić miło czas z przyjaciółmi. Dlatego właśnie wybieram się z Seleną, Raini i Calumem ma maraton komedii. Impreza to nie dla mnie, przynajmniej nie teraz. Właśnie pod mój dom podjechał Calum, więc ruszam i mam nadzieję, że przynajmniej dzisiaj opuszczą mnie problemy dnia codziennego.

...kilka godzin później...

*Ross*

Był piątek i każdy gdzieś poszedł. Zostałem sam i mimo, że ostatnio odpycham wszystkich dzisiaj pragnąłem jakiegoś towarzystwa. Było już ciemno, bo godzina wskazywała coś po 21. Wyszedłem z domu i ruszyłem przed siebie. Nie wiedziałem, gdzie mógłbym pójść. Z Jakiem już nie rozmawiam, w zasadzie z nikim już nie rozmawiam. Gdyby nie to, że Delly i reszta to moje rodzeństwo na pewno też by mnie opuścili. Znalazłem się przy plaży, gdzie zauważyłem jakąś imprezę, ale głównie zainteresował mnie bar. Po chwili znalazłem się na miejscu i zamówiłem drinka, potem następnego i następnego aż w końcu straciłem rachubę tym bardziej, że alkohol zaczął działać, a ja w końcu poczułem się szczęśliwy.

*Laura*

Było koło 23 i właśnie wracałam z Calumem do domu, który odwiózł już resztę. Było naprawdę świetnie, już dawno się tak nie śmiałam.
-A pamiętasz jak główny bohater biegał za kurą?
-O tak, to było najlepsze. Jeszcze na końcu wpadł w koryto.- śmiałam się teraz głośno z rudym przyjacielem, przypominając sobie fragmenty filmu. Tego mi naprawdę było trzeba. Po chwili znaleźliśmy się pod domem.
-To pa i dzięki za fantastyczny wieczór.- przytuliłam się do niego, a on odwzajemnił uścisk.
-No pa, pa. Niedługo widzimy się na planie.- uśmiechnął się szeroko, a ja wysiadłam z samochodu i machałam mu na pożegnanie. Gdy tylko znikł mi z pola widzenia udałam się do drzwi, a później po schodach do mojego pokoju.
Zaczęłam szukać mojej piżamy, bo już naprawdę byłam zmęczona, ale niestety do mojego pokoju musiał wtargnąć Ross. Pijany Ross.
-Wyjdź stąd!- krzyczałam, bo inaczej do niego nie docierało. Po za tym zaczęłam się go bać, w końcu reszta się gdzieś świetnie bawi, a ja jestem sama z nieobliczalnym blondynem.
-O nie, n..ie..mo..moj..moja...kochaniutka.- ledwo chodząc złapał mnie i przyszpilił do ściany. Poczułam cały odór alkoholu z jego ust i zrobiło mi się nie dobrze. Teraz dopiero byłam przerażona, tym bardziej, że nie mogłam się wyrwać z jego uścisku. On się tylko głupio śmiał, ale po chwili przestał i próbował mnie pocałować.
-Puszczaj mówię!- krzyczałam na niego i szarpałam się na wszystkie strony. Przeklinam się za to, że jestem taka słaba. Nic nie wskórałam, a on nagle zrobił się wściekły. Przełknęłam tylko głośno ślinę, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
-Ty głupia s*ku. Nie chcesz mnie pocałować, nie chcesz mnie pocałować!? A pod domem to się mig..migdalisz z jakimiś kolesiami!- Nie wiem o co mu chodziło, ale jego ton sprawił, że nie byłam się w stanie poruszyć. Pijany Ross to najgorsze co mogło mnie spotkać. Byłam przerażona na śmierć, a gdy znowu przekręciłam głowę, aby uniknąć obleśnego pocałunku, uderzył mnie. Nagromadzone łzy wypłynęły, a on chyba wiedział co zrobił bo mnie puścił i z wściekłego, nagle zrobił się potulny.
-Przepr...przepra..przepr.aszam..ja nie chciałem..naprawdę..-mówił, jakby zaraz się miał rozpłakać, ale na mnie nie robiło to wrażenia.
-Wyjdź.- powiedziałam cicho, ale stanowczo wskazując jednocześnie na drzwi.
-Lau...
-Wyjdź mówię!- krzyknęłam, jednocześnie wybuchając płaczem. Wyszedł, a ja szybko zamknęłam za nim drzwi i osunęłam się powoli na ziemię. Nienawidzę go. Nienawidzę. Chwyciłam telefon i zadzwoniłam do Seleny. Po kilku sygnałach odebrała. Usłyszałam mój płacz, bo spytała:
-Lau..Lau. Co sie stało?
-Uderzył mnie....
~*~

środa, 12 listopada 2014

Rozdział 33

Następny dzień

*Laura*

Dzisiaj sobota, a ja jadę właśnie z rodzicami do miejsca, które tak bardzo chciałam unikać. Ale muszę to zrobić, nie mam wyjścia, mam tylko nadzieją, że nie będą o nic pytać. Chce mieć spokój. Tylko tyle. 
-Kochanie, nie bądź smutna, zobaczysz niedługo wrócimy, a babcia jeszcze nas odwiedzi...- uśmiechnęłam się, żeby nie zaprzątała sobie mną głowy. Gdyby to tylko chodziło o babcię. Naprawdę nie wiem jak sobie poradzę. Po tym wszystkim starałam się być silna, ale to było trudne, widząc go codziennie w szkole. Teraz  go będę widzieć codziennie. Codziennie i nie dam rady.
-Jesteśmy.- oznajmił tata, a ja już nawet nie starałam się powstrzymać grymasu, który wkradł się na moją twarz. Zaraz wysiadłam, tata podał mi mniejszą walizkę, jednocześnie biorąc drugą i całą trójką udaliśmy się do drzwi. Otworzyła nam Vanessa, która gdy tylko mnie zobaczyła szybko mnie uścisnęła. Naprawdę się zdziwiłam, i nie mam pojęcia o co chodzi. Widziałyśmy się wczoraj i mimo jej szoku nie okazywała mi takich emocji, choć może to przez to, że szybko się zmyłam. Rodzicie chwilę z nią porozmawiali i po pożegnaniu zaraz odjechali, spiesząc się na lotnisko. Ja natomiast udałam się do mojego starego pokoju, gdzie Riker z Rockym wnieśli moje walizki. Gdy zostałam w końcu sama usiadłam na parapecie i patrzyłam za oknem. Tak dawno tu nie byłam, odkąd z nim zerwałam...
"Minął drugi dzień, drugi ch**erny dzień, a on dalej zachowuje się jakby to co zrobił, było najzwyklejszą reakcją. Jestem dla niego chłodna i staram się go unikać, co nie wychodzi mi najlepiej zważając, że mieszkamy pod jednym dachem. Wiktorii natomiast nie widziałam, może ona ma chociaż jakieś wyrzuty sumienia. Nienawidzę ich, nienawidzę go. Dość. Znowu płaczę przez niego, przez jego uśmiech. Jak człowiek może być aż tak zakłamany. Ale to koniec, wyprowadzam się dzisiaj, widać to nie miało sensu od samego początku. Pakuje najważniejsze rzeczy, po resztę wrócę później i chwytam klamkę. Jak na nieszczęście, akurat on musi wychodzić ze swojego pokoju w tym samym momencie, a nasze pokoje są naprzeciw.
-Laura? Co się stało?- podchodzi do mnie, żeby żeby mnie przytulić. Ciągle płacze, ale już nie będę tego ukrywać jak przez ostatnie kilkanaście godzin. Już nie potrafię udawać. Zatrzymuje go kładąc rękę na jego klatce piersiowej i lekko go odsuwam.- Co jest?- pyta zaskoczony. Co jest? Tylko tyle?
-To koniec Ross.- mówię cicho, dławiąc się łzami i poprawiając rączkę torby w dłoni szybko odchodzę. Chwyta mnie za nadgarstek, starając mnie zatrzymać, ale ja się szarpie. Nawet się nie odwracając, wolna szybko schodzę po schodach. Słyszę, że idzie za mną dlatego przyśpieszam. W drzwiach mijam szczęśliwą resztę, która właśnie wróciła z zakupów. Wybiegam z domu i biegnę jak najszybciej i jak najdalej stąd. Słyszę swoje imię, ale biegnę dalej...."
Jedyna pozytywna rzecz z tego dnia to poznanie Seleny. Gdyby nie ona, chyba nie dałabym rady z tym wszystkim. Dobrze, że mam chociaż ją.
Otworzyłam okno i wystawiłam nogi za parapet. Pogoda dzisiaj idealnie współgrała z moim nastrojem, bo zaczęło padać, a ja cicho popłakiwałam. Nie wytrzymam tu psychicznie. Wszędzie gdzie spojrzę, mam przed oczami tą scenę. Nie jestem w stanie się od niej uwolnić, ona mnie prześladuje i nie pozwala pójść krok do przodu. Utknęłam i nie wiem co dalej, a to mnie niszczy od środka. Coraz bardziej mam ochotę po prostu zniknąć. W dodatku jego obecność za drzwiami wcale nie pomaga. Dlaczego to właśnie mnie spotyka? Dlaczego to zawsze mi najbliżsi ludzie muszą wbić nóż w serce? Czym zawiniłam? Za oknem pogoda coraz bardziej się pogorszyła, a ja zmęczona szybko wskoczyłam pod kołdrę i próbowałam zasnąć. Przynajmniej tam jestem wolna i bezproblemowa.
***

Obudziłam się kilka godzin później, bo za oknem już od dawna panował mrok. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał kilka minut po północy. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo jestem głodna, a licząc, że o tej porze nikogo nie spotkam ubrałam kapcie na nogi i po cichu skierowałam się do kuchni. Szczęście mi sprzyjało, bo nikogo nie spotkałam po drodze. Otworzyłam lodówkę, która świeciła pustkami. I co teraz? Zaczęłam grzebać po szafkach w celu znalezienia czegokolwiek. Znalazłam pół tabliczki czekolady i paczkę paluszków. Dobre i to, pomyślałam. Gdy już gasiłam światło, żeby z powrotem wrócić do siebie, nagle usłyszałam, że ktoś schodzi po schodach. Ukryłam się za zasłoną w kuchni i czekałam na nieoczekiwanego gościa. Po chwili światło przegoniło panującą ciemność, a moim oczom ukazał się on. Na szczęście mnie nie zauważył, w przeciwieństwie do mnie, bo ja widziałam go doskonale. Teraz dopiero zauważyłam, jak kiepsko wygląda. Widocznie schudł i ma ogromne wory pod oczami. Było mi go żal, a jednocześnie podświadomość powtarzała, że to jego wina. To on wszystko zniszczył i to on powinien próbować to naprawić. Ale nie robi tego. Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, którą gwałtownie starłam. Może zbyt gwałtownie, bo on to zauważył. Po chwili podszedł i odsunął zasłonę. Teraz staliśmy naprzeciwko siebie, a ja dalej płakałam. Wtedy poczułam jego dłoń na moim policzku, ale szybko ją strzepnęłam i równie szybko go wyminęłam. Po chwili byłam w swoim pokoju z przekąskami, na które apetyt mi odszedł. Położyłam się na łóżku w pozycji embrionalnej i pomału starałam się uspokoić. To jest zbyt trudne, zbyt trudne dla mnie. 

*Ross*

Gdy tylko Laura uciekła z całej tej wściekłości walnąłem w ścianę. Co ja mam dalej robić, gdy widzę jak cierpi. Przeze mnie, ale nie wiem co zrobiłem źle. Nie mam pojęcia. A patrzenie na to jak ona płaczę, boli. Jestem taki ch**lernie bezradny. Oparłem czoło o ścianę i oddychałem głęboko. Muszę z nią porozmawiać, muszę dowiedzieć co się stało. Lecz to zadanie z pozoru łatwe, jest trudne, gdy ona mnie do siebie w ogóle nie dopuszcza. Ale nie poddam się.
~*~


Rozdział 32

.....kilka dni później....

*Laura*

Stoję właśnie pod drzwiami, jeszcze niedawno mojego domu. Co tu robię? Cóż, niestety czeka mnie ten projekt z historii. Na początku stwierdziłam, że nie dam rady go zrobić z nim, ale moje oceny się ostatnio pogorszyły, a to ważne zadanie. Rodzice się martwią, a tylko oni są po mojej stronie i nie mogę ich zawieść. W dodatku mają własne problemy, a jeszcze chora babcia. Jak się wali to wszystko na raz. Boję się zadzwonić w dzwonek. Głupie, nie? Ale tak dawno tu byłam, tak dawno widziałam się z Lynchami, z Ellem czy z Nessą. Przecież każdy ma do mnie żal o Rossa, o "bogu winnego" Rossa. Gdyby tylko znali prawdę, gdyby... . Nie, nie mogę się teraz rozkleić, muszę być twarda, silna. Szybko zrobimy co trzeba i wychodzę. Dam radę, muszę... . Już miałam zadzwonić, ale drzwi same się otworzyły, a w nich zobaczyłam Delly z Van.
-Laura?- spytała się moja siostra.
-Ja do Rossa...- szybko powiedziałam i omijając je zwinnym ruchem pomknęłam na górę. Spojrzałam w drodze jeszcze za siebie, a one stały zdziwione, zapewne moją obecnością. Nawet nie wiem czy jestem tu mile widziana. To takie skomplikowane, a wszystko jego wina. Nawet nie potrafi się przyznać, chociaż tyle. Czy wymagam zbyt dużo? Lepiej robić z siebie ofiarę i zwalić winę na mnie. Cicho, muszę się uspokoić, bo zaraz komuś się oberwie. Po kilku głębszych wdechach i wydechach, chwyciłam za klamkę i szybko znalazłam się w jego pokoju. Leżał na łóżku, nieobecny. Wiedział, że przyjdę, to dlaczego musi mi to utrudniać. Chce jak najszybciej stąd wyjść, a nie siedzieć godzinami nad głupim zadaniem z historii.
-To co? Zaczynamy.- spytałam, a raczej stwierdziłam. Wstał dopiero, a ja usiadłam przy biurku w pobliżu komputera. Zaraz się dosiadł do mnie. To będzie ciężkie popołudnie.
***

W końcu skończyliśmy. Nie wiem ile to trwało, ale mam dość. Głównie dlatego, że sama musiałam pracować, bo mój partner albo myślał o niebieskich migdałach albo bezczelnie się we mnie wpatrywał. Temat życia codziennego z XIX wieku, może nie należy do najtrudniejszych, ale liczyłam na większe zaangażowanie. No trudno, czas się zbierać. Wstałam powoli i udałam się w kierunku drzwi. Niestety, ktoś, chyba wiadomo kto, mnie zatrzymał.
-Laura? Możemy porozmawiać?- nie, tylko znowu nie to. Nie mam siły.
-Nie mamy o czym.- powiedziałam oschle, ale to naprawdę ciężki temat. Każdy z bliskiego otoczenia uważa mnie, za jakąś laskę bez uczuć, bo byliśmy taką świetną parą, a ja go nagle rzuciłam. Ale to on wszystko zepsuł, to on mnie zranił, złamał mi serce. Na samo wspomnienie tamtej sytuacji łzy zaczęły napływać mi do oczu.
-Proszę...- co za bezczelny typ.
-Nie...-powiedziałam cicho, ale na tyle, żeby usłyszał. Łzy zaczęły mi się zbierać w oczach, więc musiałam szybko opuścić to miejsce. Wiedziałam, że przyjście tu to zły pomysł, ale nie mogłam zawieść rodziców. Byłam na dole, a tam niestety czekała cała reszta domowników. Przetarłam szybko łzę spływającą po policzku i prawie pobiegłam do drzwi. Nie, dzisiaj nie dam rady. To wszystko wraca, ta noc, te wspomnienia. A on ciągle udaję, że nic się nie stało. Nie wierzę, że byłam z kimś takim, po prostu nie wierzę. Słyszę, jeszcze jak nawołuje mnie siostra czy Delly, ale w myślach ich przepraszam. Wiem, że chcą usłyszeć prawdę, ale ja muszę ją najpierw usłyszeć z jego ust, a na to się nie zbiera. Byłam już na chodniku i odetchnęłam głęboko. Ktoś jednak musiał na mnie wpaść, a tym kimś okazała się Wiktoria. Osoba, którą jeszcze nie dawno darzyłam największym zaufaniem, a która chyba zraniła mnie najbardziej. I wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. 
[ początek retrospekcji rozdział wstecz ]
"(...)Wślizgnęłam się po cichu do środka i w tamtej chwili pragnęłam, żeby to był głupi włamywacz. Moje serce w jednej chwili rozpadło się na milion kawałeczków, co ja mówię, ono przestało bić. Do moich oczu napłynęły łzy, stałam jak wryta, ale nikt mnie nie zauważył. Sama nie wiem dlaczego to zrobiłam, ale szybko stamtąd się zmyłam. Nie chciałam być zauważona, modliłam się, żeby to był głupi sen, koszmar. W tym momencie lunął deszcz, oberwanie chmury, a ja biegłam jak najdalej, do przodu, byle przed siebie, byle daleko od niego, od nich. Ciągle biegłam do przodu, nie czując zimna, zmęczenia. Chce umrzeć, zasnąć i nigdy się nie obudzić, ja nie chcę już żyć, po tym co się stało, a mianowicie....zobaczyłam go z nią. Ludzi, za których wskoczyłabym w ogień, którym najbardziej ufałam i których najbardziej kochałam. W jednej chwili straciłam wszystko, miłość i przyjaźń, bo on i ona właśnie... . Właśnie mnie stracili."
-Laura?- spytała smutna.
-Co?- spytałam obojętnie, choć w środku chciałam krzyczeć, płakać. Znowu płakałam, znowu, ale już nie mam siły udawać, że nic się nie stało. Nie to co ta dwójka, dwójka ludzi która mnie zdradziła najbardziej na świecie.
-Przepras...przepraszam. -powiedziała cicho, zapłakana. Ja uśmiechnęłam się niemrawo i odeszłam. Co miałam powiedzieć? Wybaczam ci, że przespałaś się z moim chłopakiem. Nie, tak się nie da. Ja tak nie potrafię. Nie wiem czy będę potrafiła. Ale przynajmniej ona się przyznała do błędu, a on?...
Szłam ciągle przed siebie, nie zważając na dziwne miny ludzi. Ale nie ma się im co dziwić. W końcu kto chodzi po mieście cały zapłakany z rozmazanym tuszem, jednak w tym momencie to był naprawdę najmniej znaczący problem. Mój wygląd to pikuś przy tym co dzieję się w moim życiu. Czas leci szybko, a wszystko wydaję się jakby zdarzyło się wczoraj. I nie mam tu na myśli tylko tych złych wspomnień, ale także te dobre. 
"-Gdzie mnie prowadzisz?- spytałam, bo od kilku minut jestem ciągnięta przez Rossa z opaską na oczach i nie wiem co on znowu wymyślił. 
-To niespodzianka.- odpowiedział zadowolony. Świetnie, ale to nic mi nie mówi. Jeszcze jak na moje szczęście musiałam się potknąć. I gdy byłam już pewna, że czeka mnie niemiłe spotkanie z ziemią, złapał mnie. Ma szczęście, bo upadek na glebę to ostatnia rzecz, jaką chce robić na naszej pierwszej oficjalnej randce. Tak, jesteśmy już razem, ale to nie zmienia faktu, że nie możemy chodzić na randki, co nie?- Jesteśmy na miejscu.- usłyszałam przy uchu, a po chwili moim oczom ukazało się niesamowite miejsce. Byliśmy na małym wzgórzu, z którego był piękny widok na panoramę naszego miasta. I choć w LA, mimo późnego popołudnia było dalej gwarnie, to tu było nad wyraz cicho i spokojnie. Na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy, a ja szczęśliwa wtuliłam się w Rossa. Czyż nie mogło być cudowniej?"
I po co mi to wszystko było. Wiedziałam jaki on jest, a mimo to mu zaufałam. Zaufałam jej. Oboje mnie tak bardzo skrzywdzili, nawet po pijanemu ich to nie usprawiedliwia. Mam dość, mam dość tego wszystkiego. Znowu. Dlaczego ja muszę mieć tego piep***nego pecha. Najpierw Dominik i Jessica, a teraz Ross i Wiktoria. Miłość chyba nie jest dla mnie. Tylko cierpię, po co mi to? Już nawet nie powstrzymywałam łez, czasem się dobrze wypłakać, choćby po to żeby poczuć się lepiej. Ale ja nie poczułam się lepiej, nie wiem czy poczuję ciągle ich widząc. Ta scena mnie prześladuje, gdy zasypiam, gdy się budzę, gdy widzę go i gdy widzę ją. Ale ona miała odwagę przynajmniej powiedzieć przepraszam, mimo, że to nic nie zmieni. Przynajmniej nie teraz, nie dzisiaj i nie jutro. Może kiedyś. 

*Narrator*

Dom Lynchów, Marano i Ratliffa

Delly sama nie wiedziała już co ma myśleć o tym wszystkim. Zresztą reszta była tak samo zagubiona, a głowni zamieszani unikali tematu. Vanessa widząc Laurę, która wybiegła zapłakana chciała ją dogonić i się czegoś dowiedzieć, ale brunetka jak szybko się pojawiła tak szybko znikła, pozostawiając za sobą tylko więcej pytań, na które nie mogli uzyskać odpowiedzi. Wiedzieli, że od Rossa nic się nie dowiedzą tak samo jak od Laury. Tylko co teraz? Każdy po cichu miał już dość tej panującej atmosfery, która niszczyła jeszcze niedawno świetne relacje. A teraz? Każdy martwi się o Rossa, który głównie siedzi sam w pokoju, o Laurę, która nagle urwała kontakt z wszystkimi.
-Musimy coś zrobić.- zaproponowała Delly, która sama miała już dość. Czuła się bezradna, a bezradność w przypadku osoby, która chce pomóc, szczególnie bliskim jest okropna.
-Tylko co?- spytał Riker. Każdy zaczął się zastanawiać jak pomóc tej dwójce, ale to zadanie było trudne, wręcz niewykonalne, gdy nie wie się co tak naprawdę się stało.
-Nie wiem, ale tak dalej być nie może...-powiedziała Vanessa. Nagle zadzwonił jej telefon, zwracając jednocześnie uwagę innych. -Dobrze, zaraz będę.- odpowiedziała do słuchawki, ciekawiąc resztę kto dzwonił.- To moi rodzice, muszę do nich jechać.- ruszyła w kierunku drzwi.- Spróbuję pogadać z Laurą.- powiedziała wychodząc, lekko się uśmiechając do reszty, szczególnie do Delly, która najbardziej to przeżywała. Van chciała dodać nadziei, że jeszcze będzie dobrze, ale sama coraz bardziej przestawała w to wierzyć. W końcu minęło tyle czasu.

*Laura*

Po kilku godzinach wróciłam do domu. Trochę czułam się lepiej, bo chociaż na chwilę wyzbyłam się tych złych emocji. Chyba za długo to w sobie trzymałam, ale myślę, że powinnam powiedzieć reszcie o wszystkim, mimo że ciągle czekam na przyznanie się Rossa do winy. Jeśli choć przez chwilę coś dla niego znaczyłam, powinien mieć przynajmniej tyle odwagi. Chociaż tyle. Gdy otworzyłam drzwi i udałam się do kuchni, mało nie potknęłam się o walizki. Zaraz o jakie walizki? Jeszcze szybciej wpadłam do kuchni, gdzie zastałam rodziców i Vanessę, zjadających właśnie kolację. Zasiadłam na taborecie przy wyspie kuchennej i chwyciłam za pierwszą kanapkę, jednocześnie pytając:
-Po co te walizki? Wyjeżdżamy gdzieś? I co tu robi Nessa?- nie wiedziałam o co chodzi, ale po ich minach zaczęłam spodziewać się najgorszego. Cóż na pewno nie czekają mnie wakacje, tym bardziej, że mam szkołę.
-Laura, babcia znowu poczuła się gorzej,...- momentalnie zrobiło mi się smutniej, bardzo ją kocham i się o nią boję. Ona nie może umrzeć, jeszcze nie teraz. -dlatego razem z tatą jedziemy do niej. W pracy już wszystko załatwione...- rozumiem, ale co ze mną? I co tu robi Nessa?
-A ja? I Van?
-Ty, kochanie musisz zostać. Masz teraz szkołę, a w dodatku to ostatnia klasa. 
-A na ile jedziecie?
-Na razie na miesiąc.- zdziwiłam się, bo mimo, że miesiąc to nie jest wieczność, nie musiałam na tyle sama zostawać w tym wielkim domu, ale przecież dam radę. -I właśnie dlatego na ten czas zamieszkasz z powrotem z Vanessą i resztą waszych przyjaciół.- gdy, to usłyszałam zakrztusiłam się właśnie spożywaną kanapką. Ja nie mogę z nimi mieszkać, nie mogę mieszkać z NIM.
-Mamo, proszę nie. Przecież dam sobie radę sama. 
-Wiemy, że jesteś odpowiedzialna, ale nie możesz zostać tu sama. Po za tym widzę, że coś się stało. Co się dzieje dziewczynki? Ostatnio spędzacie mało czasu razem, jeśli w ogóle. Jesteś pokłócone?- spytała, a ja spuściłam wzrok. Nie chciałam im martwić moimi problemami, które pewnie dla nich do błahostki. Czy pokłóciłam się z Vanessą? Nie wiem, może z zewnątrz to tak właśnie wyglądało, ale my po prostu ograniczyłyśmy nasz kontakt. Po tym wszystkim, każdy stanął za Rossem, a ja zostałam sama. I tyle, albo aż tyle.
-Nie, nic się nie dzieje.- powiedziała Nessa, uśmiechając się pokrzepiająco do rodziców.
-No dobrze, więc nie widzę problemu, żeby Laura znowu tam zamieszkała. Po za tym będę się czuła pewniej, jeśli będziesz pod jej opieką. Dobrze?- mama spojrzała na mnie.
-Dobrze.- przytaknęłam, bo nie chciałam się kłócić. Teraz jest najważniejsze zdrowie babci, a ja jakoś będę musiała tam wytrzymać. Z nimi. Z nim.

Uwaga!

Właśnie skończyłam to opowiadanie i tak jak obiecałam rozdziały będą pojawiać się codziennie poczynając od dzisiaj. Mamy 38 rozdziałów + epilog. Muszę jednak ostrzec, że będzie to głównie drama, dużo dramy z dziwnym zakończeniem, ale mam nadzieję, że się spodoba :D Rozdział pojawi się niedługo ;) Zatem zapraszam i jeszcze raz przepraszam, że tyle musiałyście czekać