*Laura*
Wstałam, była 10, więc mam jeszcze 2 godziny. Zeszłam na dół, żeby coś zjeść, a tam ktoś był. Włamywacz czy co? Podeszłam bliżej, a to jakaś dziewczyna. Raczej by się nie włamała, no nie?
-Heeej, a Ty to kto?-spytałam.
-O hej! Ja jestem nową dziewczyną mojego kochanego Rossia, Angelica.-odpowiedziała.
-Naprawdę? Od kiedy on ma dziewczynę?
-Wczoraj się poznaliśmy, ale coś czuję, że to ten jedyny. Jest w końcu taki przystojny, mądry, cudowny.....- i tak zaczęła mówić jaki to Lynch jest świetny. Uwaga! Na wymioty się zbiera. Widzę, że dziewczyna inteligencją nie grzeszy, ale w sumie jest na poziomie tego debila. Przynajmniej będę mieć spokój. Nie uwierzycie, ale ona już zaczęła opowiadać o ich ślubie, dzieciach itp.
-Widzę, że go naprawdę kochasz. To takie......uroocze?, mimo tak krótkiej znajomości. Tak w ogóle Laura jestem.
-I wy mieszkacie razem?-spytała, chyba trochę zazdrosna, tylko o kogo, o idiotę.
-Tak, ale jeszcze mieszka z nami 5 ludzi, więc nie martw się. Po za tym nie byłabym w stanie rozbić tak pięknej i szczerej "miłości".
-Ufff....kamień z nerki..-tak, dobrze słyszeliście. Powiedziała kamień z nerki?! - Bo ja i moje Rossiątko tworzymy idealną całość. Jak dwie połówki cytryny. On i ja....- sorki, przestałam słuchać, tego jakże
"fascynującego" monologu. Oni tworzą cytrynę? Chyba się wzruszę. Laska rządzi, serio. Już ją polubiłam.
Gdy ona tak mówiła i mówiła, naprawdę długo mówiła, ja jadłam płatki z mlekiem. Zjadłam, a ona dalej mówiła.
-Laura, bardzo Cię lubię. Możesz zostać dróżką na naszym ślubie.
-Och, to dla mnie zaszczyt, zawsze o tym marzyłam.Ale muszę się pomału zbierać, bo za niedługo jadę na plan.- juhu, dróżka Lyncha. Życie jest piękne.
-Ross też jedzie?
-Tak, ale możesz się zabrać z nami. On na pewno chciałby się pochwalić taką "świetną" dziewczyną.
-Dzięki, jesteś kochana.
Szybko poszłam na górę, bo było coś po 11. Czas tak szybko leci przy 'inteligentnej" rozmowie. Niestety, po drodze musiałam spotkać kretyna.
-O Laura.... .
-Dalej jestem na ciebie zła, więc spadaj Lynch. A po za tym na dole czeka twoja przyszła żona, więc pędź do niej i to szybko.- zaczęłam się śmiać, nie mogłam wytrzymać.
-Co?!- spytał zdezorientowany. A jego mina bezcenna.
Naprawdę czasu coraz mniej, więc pognałam do pokoju. Szybki prysznic, a strój na dzisiaj wybrałam taki:
Zeszłam na dół do kuchni. A tam Angela opowiadała Lynchowi chyba o ich wspólnej przyszłości, bo on miał nietęgą minę.
-Dobra, zbierajcie się zakochani, bo musimy wychodzić.
Po półgodzinie byliśmy na planie. I znowu kolejny dzień pracy.
*Ross*
Boże, jak ta Angela mnie zaczyna wkurzać.Mam na imię Ross, ale nie dla niej Rossiu, albo Rosiątko-Dupątko. Czy ja mam 5 lat? Wszyscy się ze mnie śmieją. A mnie się podziwia i ubóstwia. Chyba niedługo będę musiał z nią zerwać. Dobrze, że przynajmniej jest ładna.
-Ok, przerwa 20-minutowa.-powiedział reżyser.
Każdy udał się w stronę stołówki. Wziąłem tackę z jedzeniem i podszedłem do stolika. gdzie była reszta ekipy, znaczy Calum, Raini i Laura. Oczywiście szła ze mną Angela, a oni się już śmiali.
-Witaj Rangelino.-powiedział Calum, a reszta się śmiała.
-Kto?-spytałem.
-No Ty i Angela.-powiedziała Raini.
-Jacy oni kochani, co nie Rossiu?-powiedziała Angelica, a ja mało nie wybuchłem.
-Och Rossiątko, jak to słodko brzmi. Mały Rossiu.-zaczęła się śmiać Laura.
-Bo mój Rossiu jest taki słodziutki i piękniutki. Oj Rossiątko ma coś na buzi. Daj wytrę.-powiedziała Angela, a reszta turlała się ze śmiechu. -Jak Ty Rossiu radziłeś sobie be ze mnie?
-No właśnie. Chwalmy Pana, że pojawiłaś się w jego życiu. Bez ciebie to "małe i niewinne stworzenie" by nie przeżyło.-powiedziała Lau przez śmiech.
-Widzisz Rossiu.
-Dość tego! Przestańcie się k**de ze mnie w końcu śmiać.-i wybuchłem.- A jeśli ten związek ma wypalić, nie mów do mnie jak do dziecka.Czy ja jestem jakieś Prosiątko?? Uhgg....zrozumiano?- byłem zły. Ja tu pracuje na wizerunek latami, a teraz się wszyscy ze mnie śmieją. Serio, Calum aż spadł z krzesła i dalej się śmiał. Świetnie. Na szczęście przerwa się skończyła, a reszta pracy zleciała wyjątkowo szybko.
Oczywiście Angelica nie odstępowała mnie na krok, więc wybraliśmy się na miasto. Zabrałem ją do restauracji. W końcu jestem dżentelmen, a ona co? Zamówiła najdroższe danie i prawie nic nie zjadła. Za to ciągle gadała i to nie było by złe, gdyby mówiła o mnie. Bo o mnie można rozmawiać godzinami. Ale ona mówiła o sobie, jaka to ona wspaniała, cudowna..... . Nuda. Przecież wiadomo, ze to ja jestem wspaniały. Gdy temat zszedł na imiona naszych dzieci, zamurowało mnie. Koniec. To jakaś wariatka.
-Dobra, cicho, przestań gadać. Teraz ja coś powiem.
-Słucham, Rossią.... Ross.- no ma szczęście.
-Zrywam z Tobą. Wiem, to straszne, bo jestem niesamowity, ale zaczynasz mnie przerażać. Jakie dzieci?!
-No nasze....- zaczęła płakać. Hola, hola....na litość to ona mnie nie weźmie.
-Znamy się dzień. Rozumiesz co to znaczy? Zwykle moje związki trwały tydzień, ale nie dam rady. Żegnam.- wstałem od stołu i miałem iść, a ta zaczęła mnie błagać, prosić żebym dał jej szanse. Kobieto, pogódź się, że to koniec. Po za tym powinna być wdzięczna, że miała szanse być ze mną. Ile kobiet na świecicie tego pragnie, a nigdy się to nie spełni. Ale cóż. Jestem tylko jeden. Każda chce mnie mieć. Zapłaciłem i wróciłem do domu.
*Angelica*
(A) Halo?! Szefie, mam materiał. Właśnie ze mną zerwał.
(X) To świetnie, wracaj szybko. Popamiętają mnie w końcu, buhahah!! (złowieszczy śmiech).
**************************************************************************
Ok, macie rozdział. Myślę, że nie jest najgorszy. Niedługo pojawi się kolejny.
Przede wszystkim chciałam jednak podziękować za ponad 1000 wyświetleń. To duża motywacja, a teraz zapraszam do czytania i komentowania :D